Miasto z wsiową wkładką

2007-05-30 16:54

Z pozdrowieniami dla duchów pradziadków – i oto ciąg dalszy.

Ahoj, „Pod Pretekstem”!

Miasto z wsiową wkładką

Taką już nam zrobili wiochę ze stolicy, że nie tylko złote ale i diamentowe tarasy w metropolię jej nie zmienią. Że każdy każdemu jak na przystanku PKS-u, gdzie od pokoleń ci sami się spotykają, może zadać każdemu najbardziej osobiste pytanie o wszystko: „Nie mogę napatrzeć się na pani zęby. Napewno są prawdziwe? A te włosy, napewno pani nie siwieją?” Obca kobieta obcej kobiecie, bo „od razu panią poznałam”. Albo: „Dawno pani nie widziałam”. Przysięgłabym, że widzę po raz pierwszy, tę jejmość, która właśnie się przysiadła. „I z pieskiem pani nie widzę…” – ciągnie dalej. „Nie ma już pieska – staram się być uprzejma – miał 19 lat, pierwszy rok przeżył w schronisku, w moim domu 18”. „A tutaj mówią, że pani tego psa otruli, bo pani na kościół nie płaciła…”

Takie damy podróżują teraz stołeczną komunikacją.

Zareagować, jak zasługują - podniosą krzyk, że chamstwo.

Jeśli Państwo myślą, że to takie miłe, ciągnąć za sobą telewizyjny ogon, od tylu lat będąc poza telewizją, są Państwo w „mylnym błędzie”, jak mawiał pewien klasyk.

„Bo my wolimy, jak pani jest trochę więcej, jak nie jest pani taka »sucha«…” To personel okolicznych rezydencji, też imigrantki.

I zastanawiaj się człowieku, albo kobieto, co nie dla wszystkich oznacza to samo, co to znaczy na wsi „sucha”? To – zdaje się – znaczy, że się źle powodzi. Bo jak dobrze się powodzi, to trzeba nosić minimum 20 kilo nadwagi (inaczej: tłuszczu).

A te haracze za posady bez kwalifikacji, przynoszące powyżej 10 tysięcy miesięcznie, to skąd się wzięły w miastach? Ano, razem ze wsią, bo to honor nie pozwala za przysługę tylko podziękować, honor, to znaczy, że trzeba się odpłacić i nie wytłumaczy się tego żadnemu „przywódcy”, że to zwyczajna korupcja.

Zabrakło posad dyrektorów i kierowników, prezesów? Każdemu doda się po jednym na razie zastępcy i swojacy zatrzęsą miastami.

Już trzęsą.

Tak to z koalicyjnych dopełniaczy rodzi się siła rządząca, przygarnięta jako dopełniacz właśnie.

A ziemia po PGR-ach pójdzie pod apartamentowce. W szczerym polu. A wyrzuci się jednego naiwnego to: „KRUS będzie istniał nadal”, nie płacący na ubezpieczenie rolnicy, niejednokrotnie z milionowymi dochodami, nadal będą leczeni za pieniądze biedniejących z dnia na dzień emerytów, w bezsilnym zdumieniu dowiadujących się, jak to z dnia na dzień jest im lepiej.

Żeby to nie było takie smutne, byłoby bardzo śmieszne. Co najmniej jako nowy temat ideologiczny a ściślej –

nowa kość rzucona gawiedzi,

żeby ideologicznie skoczyła sobie do gardeł. O pornografię teletubisiów tym razem, które dotąd nie tylko dzieciom, ale i dorosłym z jakąkolwiek płcią się nie kojarzyły, dopóki jedna niedopieszczona kobietka (medialnie, medialnie), nie wymyśliła dla siebie vehiculum, aby – jak inna, za sprawą owsa – też stać się sławną.

W Parlamencie Europejskim homerycki śmiech. Jeszcze jeden powód, żeby z nas się śmiano. Niebawem na otwarciu każdej sesji, jako pierwsze zgłoszone będzie pytanie: co dziś śmiesznego wymyślili Polacy? (Jak kiedyś w tureckim parlamencie, kiedy Polskę rozdarli zaborcy, pytano: Czy przybył poseł Lechistanu? Jego miejsce czekało puste.)

A że wybrance narodu damska torebeczka się kojarzy? Nieprzywoływana odżywa stara anegdota o żołnierzu, któremu skojarzyła się chustka do nosa: z prześcieradłem, a prześcieradło z kobietą, a kobieta… itd. „Melduję posłusznie panie kapralu, że mnie się wszystko z tym kojarzy”…

W Białej Podlasce, oraz we Włoszczowie…

czyli – oni tak mówią, jak oni śpiewają i jak oni tańczą.

Gdyby wolno było tak odmieniać tę pierwszą nazwę, musiała by brzmieć Białapodlasko, a ta druga – Włoszczów. Że oni nie wiedzą o odmianie: w Białej Podlaskiej i we Włoszczowej, a mimo to gadają w radio, że w tym samym radio trzepie językiem facet, bo jest „sławny” z autorskiego programu w telewizji! To i tak dobrze, że go tylko słychać, a nie widać, chociaż nie rozumieć. Przez ekrany przepychają się tłumy osób aż do bólu „niewizyjne” – nie szkodzi. Naród podobno kocha oglądać siebie na tym szkle. Te tłumy ruszą wkrótce na Łotwę, Ukrainę, Białoruś, w kupionych za nasz abonament sieciach radiowych, a ulubieniec seniorit Targalski pokieruje tym projektem. Podbije nieprzepartym wdziękiem (I urodą! I urodą!) cały Słowiański Wschód. Kobieca część tamtejszej populacji już wije wianki i stawia kwietne łuki triumfalne na powitanie tego – jakby nie było – Murdocha naszej sąsiedzkiej szerokości geograficznej.

Choć teraz,

dzięki „muzyce” naszej epoki, czyli łomotowi, fałszują wszyscy,

poczynając od dzieci w przedszkolu, które nie potrafią czysto zaśpiewać kotka na płotku, po emanację narodu w parlamencie, niemiłosiernie fałszującą i Jeszcze Polska i Boże coś Polskę. Strach pomyśleć, jak by im teraz wyszło Wyklęty Powstań Ludu Ziemi.

Wiadomo było od zawsze, że im dalej na Wschód, tym lepsze głosy i piękniejsze chóry a teraz nawet Rosjanie, na święcie państwowym w tym roku nie potrafili zaśpiewać czysto państwowego hymnu! Głuchota dotarła i tam, Aleksandrow przewraca się w grobie.

Bezczelność we wmawianiu ludziom, że serwuje im się „wydarzenie” muzyczne czy taneczne, osiągnęła Himalaje. Nikt w tym programie nie zaśpiewał nie fałszując, tak jak nikt przy akompaniamencie podobnego zuchwalstwa nie zatańczył jakiegokolwiek tańca, nie skacząc, nie szarpiąc i nie odgrywając mimicznie treści. Z wyjątkiem Krzysztofa Tyńca, który zadanie potraktował po aktorsku. I był najlepszy. Chociaż… Na prawdziwym balu, nie aż tak po aktorsku tańczyło się walca angielskiego, a szczególnie nie tak partnerowały prowadzącym – panie. Panie – a nie „tancerki”, które dopiero co zeszły z rury i tylko przyspieszyły częstotliwość, podrzucając, czym się dało.

A w ogóle, czy ktoś pamiętał w tym programie, jaką walc angielski miał drugą nazwę? Boston, proszę Państwa, Boston. Pozbawię Was argumentu – ta wiedza to nie tylko sprawa mojego wieku, ile środowiska, w którym ten taniec tańczono, właściwie.

Osobna rzecz, to jury, ach jury! Zdolne osoby, a do końca nie ukryły tendencyjności, ani wcześniejszych ustaleń. I po co to forsować na siłę osobę po przejściach, której taniec najwyraźniej życiowym osiągnięciem nie będzie? A na pewno posiada inne talenty. Aby poprawić jej samopoczucie, czy aby dołożyć kochasiowi, który w siną dal? Albo podlizać się wpływowemu sponsorowi z tendencjami wobec innej, z przeproszeniem, „tancerki”? Czy jest możliwe, aby osoby od lat odnoszące zawodowe sukcesy, nie usłyszały co trzeciej sąsiedzkiej nuty? Nie dostrzegały skoków i podskoków zamiast tańca? A to wszystko po to, aby panie w kiosku następnego dnia powiedziały: „Widziałam Pana wczoraj w telewizji, ślicznie Pani wyglądała”. Tak dobrze płacą? Taki dobry catering?

Na ogólne życzenie publiczności

Coś z historii telewizyjnych przygód: gdzieś w połowie lat sześćdziesiątych zaczęły nadchodzić listy od młodej osoby, wyglądało, że uczennicy. I jak to w podlotkowym wieku, pełne adoracji i wyznań, a wśród tych wyznań zwierzenia o poważnej chorobie. Że bezruch, że gipsowa wanna, najwyraźniej potrzeba zainteresowania kogoś, bądź co bądź, w końcu obcego. Przychodziły te listy skądś, z głębi kraju. Potem prace okresowe, roczne, a potem nagle z Warszawy. Studentka. Znaczy – już zdrowa.

A potem dzwonki u drzwi, na progu „bukiecik tych fiołków”, osoby brak. Potem wyznania, opisy i recenzje: okien, balkonu, firanek, uchylonych drzwi balkonowych, moich wyjść i powrotów, prace semestralne. A potem te listy zaczynały się od słów: Kochana Mamo, Mamusiu. Postanowiłam nie czekać, co będzie dalej.

Adres zastrzeżony, a dla studentki nic trudnego, własna mamusia być może nie odpowiada aspiracjom. Wyznania coraz bardziej krępujące.

Napisałam list do opiekunki roku, z prośbą o pomoc. To molestowanie trwało już kilka lat (i tu to słowo użyte jest właściwie – bo to znaczy: natręctwo i nagabywanie). Mnie wydawało się postępującą dewiacją, niebezpieczną dla młodej osoby, tylko brakowało, żeby zaczęła rozgłaszać, że jest moją córką. Wystarczyłoby wśród koleżanek.

Są różne sposoby na psucie opinii…

Mój list sprawił, ze ustała nękająca korespondencja, ale nie ustało nachodzenie.

Któregoś dnia znów dzwonek, na progu kwiatek, zbiegające po schodach kroki, a moja Osoba Do Sprzątania woła: niech pani idzie, ona patrzy w górę, jest na ulicy!

Rzeczywiście, obie patrzyłyśmy, jak odchodziła.

Osoba Do Sprzątania: „Ona ma pani figurę…” Potem będzie donosiła, że patrzyłam ze smutkiem. A co innego mogła wymyślić Osoba Do Sprzątania?
Jasne, porzuciłam, nie chciałam znać własnego dziecka. Za taki meldunek można już było domagać się rekompensaty.

Ta o mojej rzekomo figurze zajęła się emablowaniem innych znanych kobiet. Oczywiście, została dziennikarką (nie ona jedna, za której wybory zawodu ponoszę odpowiedzialność). Oczywiście, dostała się do telewizji. Na jakiś czas. Nadal jest czepliwa i właźliwa. I to, co sobie załatwia, załatwia być może w ten sam natrętny sposób. Bez przerwy opowiada o mężach. Nie przestaje paplać o seksie.

Nie wie do dziś, że od dawna ją kojarzę.

 

Wraca refren

Dziwnie ostatnio popularny staje się refren, pióra Magdy Czapińskiej:


„Wsiąść do pociągu, bylejakiego
Nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet,
Ściskając w ręku kamyk zielony,
Patrzeć, jak w s z y s t k o zostaje w tyle…”


A Szef mówi, że dawno w Polsce nie było tak spokojnie i tak dobrze.

Komplementy dla obsługi informacyjnej Szefa.

Dawno temu w Ameryce nazywało się to Gazetą Hearsta. Tylko dobre wiadomości.

I tak trzymać.


Pozdrawiam, c.d.n.

Irena Dziedzic © 2010 All rights reserved.

Załóż własną stronę internetową za darmoWebnode