Odpowiadam. Cienie, dymy, niewidy. Obrona źle widziana.

2008-04-30 00:00

Szanowny Panie, Młodszy Kolego, Mariuszu Sz.:

Śmiałam się przez pół nocy. Okazuje się, że tym razem Pan pozbawił mnie snu. Nie to, żebym chciała się Panu zaraz rewanżować za życzliwą opinię, ale zbieram siły, także intelektualne, aby możliwie elegancko przyłożyć tym, którzy nie dostrzegli tego, co w Pańskiej znakomitej książce “Gottland” jest naprawdę ważne, a co zakamuflował Pan przezabawną formą gawędziarstwa. Jak zbiorę te siły, to się odezwę.

Pozdrawiam (całym słowem) a skrótów używam tylko dla c.d.n. Choć nie wyłącznie.

Starsza Koleżanka

Droga Danusiu (z ulicy Tarnowskiego):
Wzruszyłaś mnie do łez tym lwowskim adresem. Do tej pory sądziłam, że pamięta go już tylko Jurek J., ale on właśnie umarł. Proszę, objaśnij mi siebie bliżej i swoją znajomość tego adresu. Pozdrawiam, I.D.

Do Ali:

Wielce Szanowna Pani, jeśli to wszystko, co Pani zrozumiała z całego felietonu o lwowskich pierogach, to proszę przyjąć, z głębi serca płynące, moje wyrazy współczucia. Zdrowia życzę.

Cienie, dymy, niewidy

Śmieszyć, to on nie śmieszy, ale tumani i przestrasza.

Niby logiczne: nie chcą podziwiać, nie chcą się zachwycać, nie chcą recenzować? NIECH PRZYNAJMNIEJ SIĘ BOJĄ!

Będą chociaż wiedzieli, że boją się za własny abonament.

Jeśli właśnie Wildstein ma być twarzą Polskiej Telewizji publicznej, czyli państwowej, czyli rządowej, czyli Prezesa, ja takiej telewizji sukcesu nie wróżę. Niezależnie od tego, czy jeszcze z głębi archiwów jakieś materiały z moim udziałem mu wykopią, czy nie.

Ostatnio (16. 04. 2008) wykopali i mignęli fragmentem filmowego "Tele-Echa" sprzed 45 lat, które kręciłam z bohaterami “Pana Wołodyjowskiego” w scenerii pałacu w Radziejowicach. Mignęli także fragmentem moich półgodzinnych wywiadów (było ich ponad dwieście przez osiem lat, od października 1983 do września 1991) i w tym akurat wystąpiła Małgorzata Niezabitowska. Przypadek?

Pod te mignięcia udało im się zdążyć z jedynym argumentem, którym się posługują od czerwca 2006: “Donosiła na kolegów za pieniądze, pod pseudonimem MARLENA”. Ten pseudonim, co za kicz! Czy mam rozumieć, że to co doniósł Wildstein, było honorowo?

To, że ogłosiłam parę razy, że nikt nigdy nawet nie próbował mnie werbować – nie ma znaczenia. Dowody? - nie mają znaczenia. Jacyś “prowadzący”, choćby jeden? – nie ma znaczenia. A moje podpisy pod pieniędzmi były? – nie ma znaczenia. Przy tysiącach rozdanych autografów i przy obecnej technice – nic nie ma znaczenia. Natomiast ma znaczenie to, że trzeba się przyłączyć i zasłużyć.

Znalazł się Torquemada. Opłacany z abonamentu.

Dlaczego nie pokażą żadnego z fragmentów "Tele-Echa", oprócz szarych mignięć z wczesnych lat 60-tych? Nie pokażą, bo "Tele-Echa" nie ma. Kiedyś powiedziałam publicznie, że kazała je likwidować Terentiewa (niedawno dowiedziałam się, że zachowała kilka wydań, na których uczy swoich protegusów). Po dwóch tygodniach od chwili emisji kazał je także obowiązkowo kasować Walter, bo trzeba było “oszczędzać taśmę” na każde mrugnięcie rzęsą własnej żony, jak dowiedziałam się z Internetu – reżysera, dokumentalisty oraz orientalisty po studiach na UJ-ocie. Rzadko tracę refleks, ale przeczytawszy to, usiadłam, aby przemyśleć i przypomnieć sobie z kim miałam do czynienia.

Jeśli oboje, pani T. i pan W. myślą, że wszyscy, którzy ich polecenia wykonywali, pomarli albo cierpią na Alzheimera, “są w mylnym błędzie”. Wprawdzie kilka dni po mojej informacji, słynna “czarodziejka telewizji” próbowała opowiadać, że “wtedy wszystkie programy szły na żywo i nic po nich nie zostało”, to: kiedy na żywo to na żywo, jej wtedy jeszcze na telewizję nie rzucono. A ja wiem, że moje programy, nigdy wprawdzie nie montowane, a więc nie manipulowane, nagrywane były zawsze. Wpierw tylko dźwięk, na magnetofon, potem na wszystkie istniejące w tamtych czasach techniki, a od 1968 r. “Tele-Echo” jako pierwszy z programów publicystycznych poszło w kolorze i tak już zostało do końca marca 1981, kiedy to ogłosiwszy 25 lat, czyli światowy rekord istnienia jednego programu pod tą samą redakcją i przy tym samym prowadzeniu (na domiar wszystkiego przez kobietę), sama zdjęłam je z anteny. Sama! Nikt mnie nie popędzał, choć wielu było zadowolonych. Na Woronicza. Prezesa już nie było, żegnał mnie Walter.

Autorami pierwszego takiego przypadku w historii polskiej telewizji, byli “Starsi Panowie Dwaj”. Po ośmiu latach oświadczyli, że skończyły się im pomysły. To oczywiście prawdą nie było, bo obaj miewali pomysły do końca życia, ale jako dżentelmeni woleli nie powiedzieć, że znudziły im się różne panie, mianowane redaktorkami, które próbowały wtrącać im się do programu.

Czy z tego wynika, że mnie nikt nie próbował wtrącać się do programu? Ależ wynika! Toteż nie bez powodu słuchają Państwo legend o moim strasznym charakterze. Poza tym, jeśli kończył się nagle jakiś inny program, znaczyło to, że autorów i prowadzących należało ściągać z ekranu grabiami.

Przez “Tele-Echo” przeszło 12 i pół tysiąca osób, wśród nich luminarze polskiej kultury, przedstawiciele wszelkiego rodzaju sztuki, nauki i wszelkiej twórczości. A także – tak zwani ludzie zwyczajni, jeśli mieli coś do powiedzenia, cokolwiek robili dla własnego środowiska, czymkolwiek się wyróżniali i mogli być przykładem dla innych. Nawet według dzisiejszych kryteriów “Tele Echo” było programem misyjnym. Faktem jest, że nie występowali w nim politycy. Dziś sama nie pojmuję, jak można było bez nich robić program przez 25 lat.

Jak to się teraz robi w Polsce?

Otóż teraz wpierw zarządza się nagonkę na inteligentów. Wśród nich głównie na starszych dziennikarzy, bo “trzeba robić miejsce dla młodych”, zdolnych itd. A naprawdę trzeba się pozbyć starszych, bo za dużo wiedzą, za dużo pamiętają, parę technik zarządzania społeczeństwem im się kojarzy, warsztat mają lepszy, wiedzę szerszą i głębszą i w normalnie pojmowanej w krajach cywilizowanych konkurencji jeszcze nie przegrywają, a młodzi przy nich uczą się szybciej. W normalnych krajach, nie-numerowanych, w dziennikarskim fachu pracują zwykle trzy pokolenia. I to dopiero jest normalne.

Amatorom utajonej do czasu dyktatury, marzą się jednak czystki, a kogóż łatwiej wynająć do nich, niż młodych, mniej lub bardziej zdolnych, żądnych sławy, pieniędzy, jakich od czasów “Merkuryusza Polskiego Ordynaryjnego” (tygodnik, 1661 w Krakowie, potem w Warszawie), nikt w Polsce nie dostawał na: sushi, safari, mercedesy i porsche, wille z basenem, kazanie sobie ślubów podniebnych i podwodnych po raz drugi, trzeci i piąty, wypadów do Davos i zaszczytów, np. zmieniania kapci wodzom podczas transatlantyckich lotów.

Po jakimś czasie nagonkę na inteligentów się odwołuje, a nawet padają deklaracje, że się ich lubi, ale swoje “wsady” w redakcjach zostają. I nagradzani za użyte metody rakietowymi awansami – kontynuują dzieło.

Obrona źle widziana

Za pomówienie artykuł 212 kodeksu karnego przewiduje do 2 lat. Na początek ustanawia się tylko jeden rok na wniesienie pozwów, żeby jak najszybciej zastosować przedawnienie. Ale orły czystek nadal nie przestają kwilić, że dzieje im się krzywda, no to zarządza się dyskusję, aby ten artykuł 212 w ogóle z kodeksu wyprowadzić. Lada chwila ma to szansę się odbyć.

Pozostają pozwy o naruszenie dóbr osobistych. Ale…

Jeśli rozpętuje się dziką nagonkę i dla naganiaczy stosuje się natychmiastowe nagrody, to otwierają się wodospady frustracji i zawiści. A świadomość krzywdy ofiar, to co? Gdzie ta krzywda ma prawo krzyczeć z bólu? W sądach!

Sądy się bronią:

- w pozwach nie wystarczy imię i nazwisko sprawcy, jego miejsce pracy, kserokopia autorskiego tekstu, nazwa/adres redakcji gazety/telewizji itp. Dzień, miesiąc, rok, numer wydania. SĄD WYMAGA ADRESU PRYWATNEGO SPRAWCY.

Czy może cokolwiek bardziej dokładnie określać sprawcę, niż jego miejsce pracy i funkcja? Janów Kowalskich mogą być dziesiątki lub setki. Ale Jan Kowalski, prowadzący określony program w określonej telewizji, czy piszący w określonej gazecie z własną fotką, może być tylko jeden. Ale logiczny argument nie jest żadnym argumentem. A adres prywatny w sytuacji “ochrony danych osobowych” jest zwyczajną szykaną.

Z tym również zaczyna być śmiesznie:

- Biuro Danych Osobowych nie dysponuje adresami obywateli, tylko “formatami”, “pakietami”, czy czymś podobnym. Nie ma znaczenia. Po co więc od lat się tak nazywa, skoro nim nie jest? Pytania logiczne są pytaniami nieważnymi. Nie jest, ale podaje adres do “kolegi”.

Pod tym adresem “kolegi” już nie ma, właściwy adres trzeba dopiero znaleźć samemu.

“Kolega” pod nowym adresem wymaga wypełnienia kwestionariuszy:

  • imiona rodziców (autora paszkwilu)
  • data i miejsce urodzenia
  • numer PESEL
  • seria i numer dowodu osobistego.


Dokumenty jakie należy przesłać, to:

  • wniosek
  • dowód dokonania wpłaty (30 zł 80 groszy od poszukiwanego łebka. Dużo? Nie… Jak za ewentualną odmowę…)
  • dokument potwierdzający interes prawny (w tym wypadku będzie to zobowiązanie sądów do przedstawienia adresów)


Uprzedza się, że poszukiwania mogą trwać “przeciętnie miesiąc”. A człowiek poszkodowany, obrzucony błotem, i lustracyjną obelgą, tego faceta, lub facetkę czytuje codzień w tej samej gazecie, a co tydzień ogląda w tej samej telewizji.

To już nie jest tylko szykana, to jest, proszę Państwa, sadyzm. Bo człowiek, zanim zrozumie, miota się od ściany do ściany, jak w studni.

Czy sprawnemu umysłowo człowiekowi może przyjść do głowy inna myśl, niż: tak jak zarządzono nagonkę i wynajęto do niej ludzi, tak teraz zarządzono tych ludzi ochronę?

Oni dopiero, nie ci wskazani “agenci”, biorą pieniądze i konsumują awanse. Tak to się robi teraz w Polsce.

A prawo do obrony?

A prawo do sądu?

A Prawa Człowieka?

A Państwo Prawa?

No to teraz lista tych orłów i sokolic, których prywatnych adresów domaga się ode mnie Wysoki Sąd (a tak naprawdę, któych teraz trzeba chronić przed odpowiedzialnością):

1. Michał Karnowski (obelga lustracyjna w tygodniku “Newsweek”, obecnie redakcja gazety “Dziennik”, wydawca “Axel Springer”)

2. Amelia Łukasiak (obelga lustracyjna w tygodniku “Newsweek”, obecnie Telewizja “Puls”, właściciel Robert Murdoch)

3. Tomasz Wróblewski (podówczas redaktor naczelny tygodnika “Newsweek”; obecnie wiceprezes Grupy Wydawniczej “Polska Presse”, wydawca Passauer Presse)

4. Anita Gargas (obelga lustracyjna w programie “Misja Specjalna”, Telewizja Polska S.A.)

5. Dorota Kania (obelga lustracyjna w programie “Misja Specjalna”, Telewizja Polska S.A.; także stała współpracownica tygodnika “Wprost”)

6. Małgorzata Raczyńska (podówczas dyrektor Programu I Telewizji Polskiej)

7. Bronisław Wildstein (podówczas Prezes Telewizji Polskiej; obelga lustracyjna w programie TVP “Misja specjalna” oraz obecnie “Cienie PRL-u”; pracuje też w redakcji dziennika “Rzeczpospolita”)

8. Luiza Zalewska (obelga lustracyjna w gazecie “Dziennik”)

9. Robert Krasowski (redaktor naczelny gazety “Dziennik”, wydawca “Axel Springer”)

I to by było na tyle, na dzisiaj.

Pozdrawiam, c.d.n.

Irena Dziedzic © 2010 All rights reserved.

Załóż własną stronę internetową za darmoWebnode